Nie masz pracy. Najpierw myślałeś, że na krótko. Bo przecież robisz wszystko, by ją znaleźć. Ale minął miesiąc, dwa, pół roku – i nic się nie zmienia. Szukasz nadal, ale twoje poczucie własnej wartości drastycznie spada. Jesteś po prostu wściekły, bo znowu cię nie przyjęli, choć przebrnąłeś kolejne etapy rekrutacji i angaż wydawał się całkiem realny. Nie, nie była to ta wymarzona, jedyna praca. To była po prostu praca, dzięki której mogłeś przeżyć kolejny miesiąc. W domu czekają stosy niezapłaconych rachunków, rozgoryczona małżonka, dzieci niezbyt rozumiejące znaczenie słów: „Kupiłbym, ale nie mamy teraz pieniędzy”. Jesteś wściekły. I nie pomagają ci pocieszenia headhuntera: „Nie przejmuj się, potraktuj to jako kolejną naukę życiową”. Masz w nosie takie nauki. Jesteś gotowy eksplodować, odkuć się na tych wszystkich, którzy się na tobie nie poznali…
A może nie czujesz nic, tylko dziwne otępienie. I coraz częściej odbierasz niepokojące sygnały własnego ciała. Jesteś ciągle zmęczony, nie możesz zasnąć. Lekarz nie znajduje żadnej przyczyny, ale… przepisuje ci leki na depresję. „Ja i depresja? – myślisz. – To niemożliwe. Przecież jestem menedżerem, świetnym inżynierem, wspaniałym specjalistą od marketingu. Zawsze doskonale sobie radziłem…” Bierzesz leki, ale jest ci po nich jeszcze gorzej. Dręczy cię strach. „Czy wszystko ze mną w porządku? Może się już nie nadaję?” – prześladują cię czarne myśli, lęk nie mija…
Zaprzeczanie żalowi i bólowi związanemu z utratą pracy i brakiem nowej na nic się zda. Tak, to boli. Cholernie boli. Czasami tak, że trudno znieść to ściskanie w żołądku. Zwłaszcza gdy po raz kolejny odpadłeś z konkurencji po którejś tam z kolei rozmowie kwalifikacyjnej.
Leave a reply